Jest,udało się. Dojechaliśmy do Trenczyna przed zmrokiem. W Banowcach zdążyliśmy stanąć z tabliczką i kciukiem i zatrzymał się młody facet,z tego co pamiętam koło trzydziestki. Jechał do Bratysławy, my niestety w przeciwnym kierunku. Kolejny miły człowiek w trakcie podróży,podrzucił nas pod samą vlakową stanicę,przy czym zabłądził ze dwa razy po drodze. Podziękowaliśmy mu pięknie i byliśmy mu bardzo wdzięczni,gdyż zarówno po drodze z Banowców jak i w samym Trenczynie deszcz padał,a nic tak nie sprawia,że łapanie stopa jest przyjemne jak padający deszcz. Na stacji kupiliśmy bilety i poszliśmy do bufetu,na szczęście był otwarty jeszcze. Jak się potem okazało,zamykali pół godziny po tym jak przyszliśmy. Mam jeszcze jedną ciekawą historię godną opowiedzenia z tej stacji. Była tam babcia klozetowa,która jak się dowiedziała,że jestem z Polski,to zaczęła mi nawijać o swojej wnuczce,że studiuje w Opolu i ta babcia niedawno tam była u niej i jej się podobało,i w ogóle my Polacy jesteśmy zajebiści ;). Trwało to dłuższą chwilę,stałem,słuchałem,uśmiechałem się,potakiwałem,wtrącałem coś swojego. Dzięki właśnie takim ludziom wyjazdy są naprawdę piękne.
Niedługo po tym był nasz pociąg,bez porównania z tymi naszymi. Zadbany,klimatyzowany,czysty. A był to zwykły pociąg pośpieszny. Zastanawiam się za ile lat PKP osiągnie taki poziom..podróż trwała chyba ze 2 godziny,więc był czas,żeby trochę się zdrzemnąć,bo z Żiliny jeszcze kawałek do Polski,nieduży,ale zawsze.