Tak,to Polska,udało nam się w ok 11 godzin dotrzeć z Budapesztu do Polski. Nie były to,co prawda Gliwice,ale Bielsko też nie było złe. Tak nam się przynajmniej wydawało na początku. Zostaliśmy wyrzuceni pod wiaduktem na wylotówce z Bielska na Katowice i dalej na Warszawę. Padał deszcz (a to niespodzianka). Nie,nie padał,lał deszcz. Dobrze,że mieliśmy się pod czym schować. Stwierdziliśmy,że pójdziemy za ciosem i spróbujemy dostać się do Katowic chociaż. Niestety ze względu na godzinę nie udało nam się nikogo złapać,więc zrezygnowani poszliśmy do centrum. Chcieliśmy zahaczyć o jakiegoś Mac'a,ale niestety w centrum nie ma całodobowego. Przemokliśmy do suchej nitki,chciało nam się spać. Głód zaspokoiliśmy hot-dogami,chociaż tyle. Doszliśmy do wniosku,że uderzamy na dworzec i na Śląsk wracamy pociągiem. Wyczerpaliśmy chyba limit szczęścia na dzisiejszy wieczór,bo dworzec miał "przerwę" technologiczną do 3 w nocy. Poszliśmy więc na peron sobie usiąść pod dachem. Było nam zimno,chciało nam się spać,byliśmy głodni,poezja jednym słowem.
Czas do otwarcia dworca dłużył się niemiłosiernie,więc kiedy nadszedł jak najszybciej opuściliśmy przytulną ławkę peronową. A deszcz jak padał tak padał. Jak się okazało pierwszy pociąg do Katowic mieliśmy ok. 4.30,została nam więc przeszło godzina. Kiedy nadjechał upragniony transport byliśmy wniebowzięci. Następny przystanek,Katowice.